— Podpisz petycje.
— Estelo! Przerazasz mnie! To… to nie fair!
— Podpisz petycje!
— Mam chyba jakies prawa jako maz?
— Jak podpiszesz petycje, porozmawiamy o twoich prawach. Nie wczesniej.
Spojrzal na nia w ciemnosciach z niechecia. Odwrocila sie do niego plecami. Wsciekly, zrobil to samo. W tej pozycji zasneli.
Urbain spedzil wieczor kursujac miedzy swoim gabinetem a centrum kontroli misji. Inzynierowie i technicy probowali wysledzic niewidzialne slady kolein, pozostawione przez
— Stworzylam schemat czasowy — mowila Negroponte. Widac bylo wyraznie, ze to ona jest liderem grupy. — Koleiny sa zacierane w ciagu paru godzin.
— Ilu dokladnie?
— Trudno powiedziec — odparla, odsuwajac na bok niesforny lok opadajacy jej na czolo. — Miedzy cztery a dziesiec godzin, to jest najlepsze przyblizenie, jakie mozemy uzyskac.
— To
Wszyscy patrzyli na niego: siedzial za swoim biurkiem jak pan i wladca, a oni tloczyli sie po drugiej stronie jak petenci.
— Nie widze jednak rowniez powodu — kontynuowal Urbain — by nie postawic hipotezy, ze obserwujemy proces biologiczny. Do chwili uzyskania dalszych danych.
Dobrze, pomyslal. To powinno im wystarczyc. Wstal z fotela i ruszyl do centrum kontroli misji, by sprawdzic, czy odnotowano jakies postepy. Naukowcy nie przerywali dyskusji na temat swoich danych, przerzucajac sie pomyslami i teoriami jak fajerwerkami w dzien sw. Jana Baptysty, a Negroponte siedziala i zagrzewala ich do walki.
Holly byla smiertelnie zmeczona, emocjonalnie wyczerpana po popoludniowym przemowieniu, ale spedzila caly wieczor na dlugich, monotonnych dyskusjach z szescioma innymi mieszkancami habitatu — w tym profesorem Wilmotem — przed kamerami w centrum lacznosci. Grupa rozmawiala o problemie ZRP i oswiadczeniu Holly o zamiarze zlozenia petycji dotyczacej zniesienia zasady ZRP.
Holly wydawalo sie, ze w ciagu pierwszej godziny problem zostal omowiony dosc gruntownie, ale czlonkowie grupy drazyli dalej, przerabiajac problem w nieskonczonosc.
Uwielbiaja sluchac dzwieku swego glosu, pomyslala Holly Wszyscy z wyjatkiem Wilmota: byl moderatorem calej dyskusji i zachowywal swoje opinie dla siebie, czasem usmiechnal sie kpiarsko albo lekko unosil siwe brwi.
Obywatele dzwonili z pytaniami i komentarzami:
— Nie sadzi chyba pan, ze mezczyzni podpisza te petycje, prawda? — zapytala jakas kobieta. — Oni nie chca dzieci. Interesuje ich tylko seks bez zobowiazan.
— Jesli zniesiecie ZRP — powiedzial jakis mezczyzna — za pare lat habitat bedzie wygladal jak Kalkuta przed wojnami biologicznymi.
— Przylecielismy tu, zeby uwolnic sie od religijnych swirow i przepisow wymyslonych przez ludzi bardziej papieskich niz sam papiez. Po co nam ta cala zasada ZRP? Czy nie mozemy sami decydowac o swoich sprawach?
— Kontrola urodzen to osobista sprawa. Rzad nie powinien wtykac nosa ludziom do sypialni.
— Na litosc boska, zyjemy w ograniczonym srodowisku! Jak wykarmimy populacje dwu-, trzy — albo pieciokrotnie wieksza?
Wilmot pozwolil kazdemu z uczestnikow dyskusji rozmawiac z dzwoniacymi. Holly zauwazyla, ze jej odpowiedzi sa coraz krotsze.
— Jestesmy na tyle inteligentni, zeby zrozumiec, co oznacza odpowiedzialny rozwoj populacji — powtarzala. — Nie rozwoj nieograniczony. Ale tez nie zerowy.
Wilmot wreszcie przemowil.
— Tak, ale kto podejmie decyzje dotyczace wielkosci rozwoju populacji? Macie zamiar powolac jakas rade, ktora zadecyduje, kto moze miec dziecko, a kto nie?
Holly spojrzala na niego, intensywnie myslac. W koncu uslyszala wlasny glos:
— Szczerze mowiac, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jeszcze nie. Mam nadzieje, ze stworzymy grupe ludzi, ktora podsunie jakies sugestie. Potem ogol populacji bedzie mogl glosowac nad dalszym postepowaniem.
Stwierdzenie to wywolalo lawine telefonow, a uczestnicy dyskusji takze zaczeli z ozywieniem wyglaszac swoje opinie. Holly miala wrazenie, ze minelo nastepne kilka godzin, zanim wreszcie Wilmot uciszyl cale towarzystwo i rzekl:
— Obawiam sie, ze nasz czas antenowy minal. Dziekuje uczestnikom dyskusji i wszystkim telewidzom za ich sklaniajace do refleksji pytania.
Zanim ktokolwiek z uczestnikow uniosl sie z miejsca, profesor dodal:
— Sadze, ze na ten temat powinno porozmawiac dwoch kandydatow na fotel glownego administratora. Zamierzam zorganizowac taka debate w najblizszej przyszlosci.
Czerwone swiatelka kamer zgasly, a Holly westchnela ze znuzeniem.
— Bardzo dobry program — rzekl Wilmot jowialnie, wstajac i przeciagajac sie. — Kapitalny!
Holly opadla z powrotem na krzeslo.
— Jak dobrze, ze to juz koniec.
Pozostali uczestnicy dyskusji najwyrazniej podzielali jej uczucia i ze znuzeniem suneli w kierunku glownych drzwi studia.
Berkowitz usmiechal sie radosnie.
— Fantastyczna reakcja widzow — zwrocil sie do Holly. — Z liczby telefonow wynika, ze ogladala nas polowa populacji. Fantastycznie!
Holly byla zbyt zmeczona, by ja to cokolwiek obchodzilo. Wstala, gdy Berkowitz i Wilmot oddalili sie pograzeni w przyjaznej rozmowie. Prysznic i duzo snu, powiedziala sobie w duchu. Tego mi trzeba.
Zdziwila sie widzac Raoula Tavalere w drzwiach studia. Mial niepewna mine.
— Raoul! — zawolala Holly. — Co ty tu robisz? Od jak dawna…
— Zaczalem cie ogladac — zaczal niesmialym tonem Tavalera — i pomyslalem, ze moze bys sie wybrala na drinka albo cos takiego, jak skonczycie, wiec przyszedlem.
— Czekales na mnie na zewnatrz przez caly czas? Rzucil szybkie spojrzenie na swoje buty.
— Wsliznalem sie i ogladalem z tylu studia. Chyba mnie nie widzialas.
— Nie, nie widzialam.
— Masz ochote na drinka? Moze cos do jedzenia? Siegnela po jego reke, czujac, jak znuzenie ja opuszcza.
— Umieram z glodu.
Tavalera usmiechnal sie i ruszyl korytarzem.
— Kafeteria jest zamknieta, ale bistro powinno byc jeszcze czynne.
— Super!
— A poza tym — rzekl Tavalera, nagle powazniejac — chce podpisac te twoja petycje.
— Naprawde? Skinal glowa.
— Kiedys chcialbym miec dzieci. Holly poczula, jak ogarnia ja euforia.
21 MARCA 2096: POLNOC
