Urbain nie pamietal juz, ile razy przemierzyl dystans miedzy wlasnym biurem a centrum kontroli misji w ciagu tej jednej tylko nocy. Biolodzy opanowali owalny stol konferencyjny w jego gabinecie i nadal przerzucali sie teoriami na temat tego, co moglo zacierac slady
Gdy Urbain ponownie wkroczyl do slabo oswietlonego centrum kontroli misji, szesciu inzynierow przy ekspresie do kawy klocilo sie z zapalem:
— Obejrzelismy cala pieprzona powierzchnie Tytana i ani sladu sondy. Ta przekleta kupa zlomu musiala utonac w jakims morzu.
— Albo w mniejszym jeziorku. Tam prowadza slady.
— Ale widnieja tez z drugiej strony.
— A potrafisz stwierdzic po sladach, z ktorej strony wjechala, a z ktorej wyjechala?
— Sladow jest za duzo, zeby wszystkie prowadzily tylko w jedna strone. Poza tym…
— Poza tym to bzdura! Mamy obraz o rozdzielczosci pieciu metrow. I stereoskopie. Obejrzelismy cala powierzchnie pieprzonego Tytana. I nic! Nic poza sladami i zatartymi sladami.
Urbain po raz pierwszy uswiadomil sobie, ze zespol jego inzynierow musi odczuwac dokladnie taka sama frustracje i zlosc jak on sam. Sa bliscy zalamania, pomyslal. Musze cos zrobic, zeby podtrzymac ich na duchu. Ale co?
— To wielki ksiezyc — odezwala sie jedna z kobiet. — Bestie moglismy przegapic mimo trojwymiarowego obrazu. Musimy polowac dalej.
— Az bedziemy sie potykac o wlasne, siwe brody, nie?
— Co jeszcze mozemy zrobic?
— Wrocic do domu. Przyznac sie, ze zgubilismy to cholerstwo i wracac na Ziemie. Nie jestesmy wygnancami, tylko ochotnikami. Mozemy wrocic, kiedy tylko zechcemy.
— O ile znajdzie sie statek gotowy nas zabrac.
— Chcesz powiedziec, jesli znajdzie sie ktos, kto zaplaci za nasz bilet powrotny.
— MKU musi nas zabrac! Nie podpisywalismy kontaktu na siedzenie nie wiadomo jak dlugo nie wiadomo gdzie!
Urbain odchrzaknal glosno i spojrzeli na niego.
— Jakies postepy? — spytal krotko.
Nikt nie zadal sobie trudu udzielenia mu odpowiedzi. Wszyscy z ponurymi minami odplyneli do swoich stanowisk. Wygladali, jak niezadowoleni uczniowie, ktorzy woleliby byc wszedzie indziej, byle nie w szkole.
— Wiem, ze to frustrujace — rzekl na tyle glosno, zeby wszyscy w centrum kontroli misji go uslyszeli. Zanim ktos zdolal odpowiedziec, dodal: — Ale musimy kontynuowac poszukiwania
— Juz — mruknal ktos kwasno.
—
Jeden z mezczyzn przy konsolach zawolal glosno:
— Mam cos! Wyglada jak swieze koleiny.
Urbain podbiegl do jego konsoli i zajrzal inzynierowi przez ramie na srodkowy ekran. W gabczastym gruncie widac bylo wyrazny, gleboki odcisk gasienic.
— Sprawdz, dokad prowadza! — krzyknal. — Natychmiast!
Krajobraz zmienil sie. Slady ciagnely sie dalej, wyrazne i proste. Nagle ekran zgasl.
— Co sie stalo? — dopytywal sie Urbain.
Nie odrywajac sie od ekranu inzynier wyjasnil:
— Dotarlismy do konca zasiegu tego satelity. Przelacze na innego…
— Szybko! — syknal Urbain, tracac oddech. —
Ekran zapalil sie znow i Urbain poczul fale podniecenia Widok byl o wiele szerszy niz przed chwila.
— Zaraz wyostrzymy — mruknal inzynier. — Wiecie, ze to obraz w czasie rzeczywistym.
— Tak, tak — warknal niecierpliwie Urbain. — Wyostrz nam koleiny.
— Wlasnie to robie — odparl z niechecia inzynier.
— Wlacz automatyczna ostrosc — zaproponowal ktos sto jacy za Urbainem.
— A myslisz, ze co ja niby robie, do cholery? — odburknal inzynier.
Na ekranie pojawily sie podwojne koleiny. Urbain uslyszal westchnienie pozostalych zgromadzonych.
— Przesledz, dokad prowadza! — naciskal.
Krajobraz znow sie zmienil. Slady rozmyly sie, po czym znow pojawily sie, ostre. Urbain poczul, ze serce bije mu mocno, uderzajac o zebra. W ustach mial sucho.
— Jest — oznajmil inzynier.
Urbain wpatrzyl sie w ekran. Sonda
Urbain uswiadomil sobie, ze ma lzy w oczach.
Gdy Ramanujan zdal Eberly’emu relacje z popoludniowego wiecu Holly, pierwsza reakcja Eberlyego bylo:
— Inicjatywa zmierzajaca do zlozenia petycji? Wiesz, ile bedzie musiala zdobyc podpisow?
— Szesc tysiecy siedemset — odparl Ramanujan.
— Dokladnie to szesc tysiecy szescset szescdziesiat siedem.
Ramanujan pochylil podbrodek w uznaniu doskonalej znajomosci tematu swojego szefa. Byl wyzszy niz wiekszosc Hindusow znanych Eberly’emu, ale straszliwie chudy: twarz Ramanujana wygladala jak czaszka z naciagnieta na nia wychudzona ciemna skora.
— Nigdy nie zdobedzie tylu podpisow — rzekl Eberly, lekcewazac problem, i odprawil swego asystenta machnieciem reki.
Kiedy jednak popoludnie stalo sie wieczorem, Eberly zaczal sie coraz bardziej martwic. Zjadl kolacje samotnie w swoim mieszkaniu roztrzasajac rozne mozliwosci. Po kolacji ogladal dyskusje z udzialem Holly.
Nie zdobedzie tylu podpisow, pomyslal Eberly, to niemozliwe. Jesli nawet wszystkie kobiety w habitacie podpisza petycje, bedzie musiala jeszcze znalezc dwa tysiace mezczyzn.
Niemozliwe.
A mimo to…
Eberly opadl na swoj ulubiony szezlong i przez kilka godzin dumal nad problemem. Minela polnoc, a on nadal nie spal, rozwazajac rozne warianty sytuacji.
Potrzebna mi kobieta, ktora bedzie stanowic dla niej opozycje, pomyslal. Kobieta, ktora nie tylko odmowi podpisania tej petycji, ale bedzie prowadzic aktywna kampanie przeciwko niej. Nie musi otwarcie popierac mojej kandydatury. W istocie lepiej nawet bedzie, jesli jej nie poprze: nie moze miec zadnych widocznych zwiazkow ze mna. Powinna sprzeciwiac sie petycji, bo to zly pomysl.
Kobieta, ktora sprzeciwialaby sie zniesieniu zasady ZRP. Kto to moze byc? Kto bylby w stanie sprzeciwic sie wszystkim innym kobietom w habitacie?
Odpowiedz objawila mu sie z sila uderzenia koscielnego dzwonu w cichy letni wieczor: Jean-Marie Urbain. Ona i jej nieudolna proba uwiedzenia mnie, zeby sklonic mnie do wydania zgody na wystrzelenie satelitow jej meza! Jesli tylko uwierzy, ze dopuszczenie do wzrostu populacji zagrozi pracy naukowej malzonka, przeciwstawi sie petycji Holly. Nie tylko odmowi jej podpisania, ale zacznie aktywna kampanie.
Dobrze, powiedzial sobie. Musze sie z nia spotkac i objasnic jej sytuacje. W taki sposob, zeby zrozumiala: rozwoj populacji habitatu sprawi, ze bedziemy mieli mniej zasobow i nie bedziemy w stanie juz wspierac badan naukowych, jakie prowadzi jej maz. Zlapie haczyk. Jesli nie, przypomne jej o naszej malej schadzce, pare tygodni temu. Jesli bede musial, zmusze ja szantazem do wspolpracy.
Ale do tego nie dojdzie. Zrobi to dla meza.
— Dobrze — powtorzyl glosno.
