sobie. On jest pochloniety misja Manny’ego, zas ona — kampania wyborcza.
Zaluje, ze sie wpakowalam w te wybory, pomyslala Holly, szorujac zeby. Wpatrzyla sie w swoje odbicie nad umywalka. Tylko, ze Malcolm sie myli. Nie mozemy eksploatowac pierscieni, jesli sa tam jakies zywe istoty. Musimy znalezc sposob na dopuszczenie do rozwoju populacji, zanim kobiety zaczna samowolnie zachodzic w ciaze. Nasze spoleczenstwo rozpadnie sie, jesli kobiety zdecyduja sie ignorowac zasade ZRP. Jesli zostanie pogwalcona jedna zasada, po coz ktos mialby przestrzegac innych?
Ze znuzeniem podreptala do kuchni i nalala sobie mocnej kawy. Siadajac przy malym stoliku sprobowala znalezc sposob, jak przeciwstawic sie pomyslowi Malcolma o czerpaniu zyskow z eksploracji pierscieni, by w ten sposob finansowac rozwoj populacji?
Spedzila caly poranek, roztrzasajac ten problem.
Nadal lezac w lozku, Wanamaker rzekl do Pancho:
— Wiesz, ze jestes niesamowitym wprost pilotem? Az do wczoraj nie zdawalem sobie z tego sprawy.
Usmiechnela sie do niego.
— A ty niesamowitym kochankiem, Jake. Ale to juz wiem od dawna.
Rozesmiali sie oboje. Pancho chciala wstac, ale wyciagnal reke i dotknal jej smuklego ciala o dlugich nogach.
— Nie mamy niczego w kalendarzu — rzekl, przyciagajac ja do siebie. — Moze spedzimy ten dzien w lozku?
— Moze ty nie masz nic do roboty — rzekla Pancho, odpychajac go delikatnie — ale ja musze pedzic do siostry i pomoc jej obmyslic nastepny ruch.
Wanamaker skrzywil sie.
— A po co? Nie jestes jej szefem kampanii.
— W pewnym sensie jestem. A przynajmniej moge sie z nia podzielic doswiadczeniem w radzeniu sobie z takimi gnidami jak Eberly.
— A kiedy ty…
— Polityka korporacyjna, nie pamietasz? Pamietasz Martina Humphriesa?
— On nie byl gnida — odparl Wanamaker. — Moze megalomanem, ale nie gnida.
Wstajac z lozka, Pancho rzekla:
— Coz, tak czy inaczej, polityka to polityka, a Holly przyda sie kazda pomoc.
Wanamaker westchnal gleboko.
— Dobrze, idz bawic sie z siostra w polityke. Jesli bedziesz chciala czegos ode mnie, wiesz, gdzie mnie znalezc.
Pancho zasmiala sie.
— Dobrze, moj bohaterze.
Nadia Wunderly zmusila sie do spedzenia nocy w lozku. Nawet udalo jej sie zasnac, choc nie mogla sie doczekac, zeby zaczac pracowac z Negroponte nad lodowymi probkami. We snie dreczyly ja koszmary, choc nie pamietala niczego konkretnego, kiedy sie obudzila. Tylko niemile uczucie, ze cos jest nie w porzadku.
Eberly, uswiadomila sobie. W wiadomosciach bylo pelno Eberlyego i jego propozycji eksploatacji pierscieni. Nie moge mu na to pozwolic, pomyslala. Ten gnoj wszystko zniszczy. Wszystko!
Wpadla do kafeterii, zeby wziac troche jogurtu z miodem na sniadanie, po czym pobiegla do laboratorium. Zwykle spedzala jeszcze godzine w silowni, ale nie dzis. Probki czekaly na zbadanie i Negroponte zaczynala prace.
Gdy tak pedzila do pracy w porannym sloncu, znow przyszedl jej na mysl Eberly. Z przerazeniem ogladala retransmisje debaty. Patrzyla na jego usmiechnieta, bezczelna gebe, a durny tlum wiwatowal, gdy padla propozycja eksploatacji pierscieni.
On nie moze tego zrobic, powtarzala sobie w duchu Wunderly. Nie pozwole mu. Udusze go golymi rekami, jesli zajdzie taka potrzeba, ale nie pozwole mu tknac pierscieni!
Edouard Urbain siedzial z ponura mina nad sniadaniem, a zona postawila przed nim wedzonego lososia i cienkie tosty.
Powiedzial Jean-Marie o wczorajszym ataku szalu Habiba. Nie okazala takiego wspolczucia, jakiego oczekiwal.
Nikt mnie nie popiera, pomyslal ponuro. Jean-Marie usmiechala sie po drugiej stronie stolu. Ona sie usmiecha! Ludzie mi sie buntuja,
— Chyba masz dzis dobry humor — zauwazyl kwasno.
— Mam o dziesiatej spotkanie komitetu — odparla Jean-Marie.
Milczal. Siegnal po tosta i polozyl na nim kawalek ryby. Uniosl chleb do ust, po czym odlozyl go na talerz.
— Nie mam apetytu — oznajmil.
— Martwisz sie swoimi pracownikami? Uniosl brwi.
— Martwie sie? Bo zagrozili buntem? Oczywiscie, ze sie martwie.
Jean-Marie przybrala wspolczujacy wyraz twarzy.
—
— Tak wlasnie powiedzial Habib — mruknal Urbain.
— Widzisz?
Odsunal talerz.
—
— Moze… — zaczela cos mowic Jean-Marie, po czym zawahala sie.
— Moze co?
— Myslalam o tym Gaecie. Znowu wykonal lot przez pierscienie. Moze nalezaloby wyslac go na Tytana, zeby sprawdzil, co jest nie tak z
Prychnal z lekcewazeniem.
— To nonsens! Ten facet jest kaskaderem, nie naukowcem. Showmanem.
— Przeciez mozesz nim pokierowac, powiedziec, co ma robic.
Urbain potrzasnal glowa.
— To sie nie uda. On na poczatku chcial leciec na Tytana, chcial byc pierwszym czlowiekiem, ktory postawi tam stope.
— A ty mu odmowiles.
— Oczywiscie! Nie moglem dopuscic do skazenia. Na Tytanie jest zycie. Nie chce, zeby jakis cyrkowiec tam sie wloczyl.
— Ale swoja maszyne tam poslales.
— Zostala dokladnie odkazona. Bardziej dokladnie, niz mozna to zrobic w przypadku czlowieka, nawet w takim gigantycznym skafandrze. Promieniowanie, jakim odkazalismy
Jean-Marie pokiwala glowa, jakby zrozumiala, po czym rzekla:
— A mimo to uwazam, ze jesli wszystko inne zawiedzie, nasz kaskader to ostatnia deska ratunku.
— Nigdy! Kiedys mu odmowilem. A teraz chcesz, zebym poszedl do niego, mnac kapelusz w rece i blagal o pomoc? Nigdy!
— Rozumiem — odparla Jean-Marie. I pomyslala, ze chyba naprawde to rozumie, nawet lepiej niz jej maz.
— Jesli one naprawde zyja — rzekla Yolanda Negroponte, odrywajac sie od ekranu, na ktorym widac bylo obraz z mikroskopu — to jest to organizm, jakiego nikt dotad nie widzial.
— A spodziewalas sie czegos innego? — odparla cicho Wunderly zza swojego stanowiska pracy.
W laboratorium biologicznym nie bylo nikogo poza tymi dwoma kobietami; inne stoly byly puste, panowala
