tam cisza. Pylki kurzu unosily sie w swietle wpadajacym przez wysokie okna. Mala, anodyzowana lodowka, zawierajaca lodowe czasteczki, stala miedzy nimi, a obok niej bylo pare zdalnych manipulatorow i szare rury miniaturowego mikroskopu elektronowego.
Na twarzy Negroponte pojawil sie wyraz namyslu.
— To nie sa czasteczki kurzu. Maja strukture wewnetrzna i to widac, ale nie wydaje mi sie, zeby cos dzialo sie w srodku. Zywe komorki sa dynamiczne: organelle pulsuja, cala komorka drzy i wibruje. A to cos po prostu lezy, jak rodzynki w puszce.
— Moze sa martwe? — spytala Wunderly. — Moze kiedys byly zywe, a teraz juz nie? Moze je zabilismy, zabierajac je z ich naturalnego srodowiska?
Negroponte potrzasnela glowa, a dlugie pasmo blond wlosow spadlo jej na twarz. Odsunela je i odparla:
— Nie, utrzymywaliscie temperature i cisnienie takie same, jak w regionie pierscieni. Nie ma sladu skazenia. Jesli sa zywe, powinny byc zywe i tutaj.
Wunderly wstala z niewielkiego taboretu na kolkach, na ktorym siedziala, i ruszyla do termosu z kawa.
— Moze caly czas sie mylilam. Eberly sie ucieszy.
— Kawa to dobry pomysl — rzekla Negroponte, takze wstajac z krzesla. — Szkoda, ze nie da sie zrobic porzadnego espresso. Pobudza szare komorki.
— Kofeina — mruknela Wunderly, nalewajac goracy, parujacy napar do kubka, ktory nastepnie podala Negroponte.
Dwie kobiety siedzialy przez chwile w milczeniu, saczac goracy napar.
— Wiec Da’ud naprawde nakrzyczal na Urbaina? — spytala po chwili Wunderly.
— Szkoda, ze tego nie widzialas. Jak rycerz w lsniacej zbroi atakujacy smoka.
— W zyciu bym go o cos takiego nie podejrzewala.
— Zrobil to dla mnie — rzekla Negroponte, nadal nie moga wyjsc z podziwu nad wczorajszym przedstawieniem. — Chyba moj placz wywolal u niego taka reakcje, poczul sie mocny i odwazny.
Wunderly uniosla kubek do ust.
— Moze i ja powinnam sie przed nim rozplakac — mruknela do kawy.
— Dalej sie nim interesujesz? — spytala Negroponte z zaciekawieniem.
— A ty nie?
— Jeszcze bardziej niz dotad, Nadiu.
— W takim razie jest twoj — odparla Wunderly, myslac: nie dopuszcze, zeby Da’ud, czy jakikolwiek inny facet, stanal na drodze mojej pracy. Potrzebuje czegos wiecej.
Negroponte zmienila temat, powracajac znow do biologii. — Jaka jest temperatura wewnatrz jednostki kriogenicznej?
— Prawie minus dwiescie stopni.
Postukujac paznokciem o kubek, Negroponte rzekla:
— Biologia zalezy od chemii, a reakcje chemiczne w niskich temperaturach zachodza wolniej.
— Czy sadzisz…
— Wygladaja jak komorki. Maja wewnetrzna strukture i maja srodek z dobrze widocznymi membranami. Ale wygladaja na nieaktywne.
W oczach Wunderly pojawila sie nadzieja.
— Moze one wcale nie sa nieaktywne! Moze po prostu sa powolne.
— Mozesz zamontowac minikamere w mikroskopie? — spytala Negroponte.
— Jasne.
W ciagu pol godziny miniaturowa kamera zostala zamontowana miedzy okularem mikroskopu a kablem laczacym go z monitorem.
— Dobrze — rzekla Negroponte, gdy zakonczyly montaz urzadzenia i sprawdzily je.
Wunderly oderwala wzrok od ekranu, na ktorym nadal widac bylo ciemny obiekt przypominajacy komorke zamknieta w lodzie, zeby uzyc okreslenia zadowolonego biologa.
— A teraz poczekamy, czy moze cos sie wydarzy?
— Teraz pojdziemy na obiad, zmarnujemy troche czasu nad deserem, a potem wrocimy i zobaczymy, co sie nagralo.
Wunderly skinela glowa na zgode. Deser, pomyslala. Zasluzylam na solidny deser.
Pancho spedzila caly dzien z Holly w jej mieszkaniu. Rozpaczliwie probowaly znalezc jakis sposob na pokonanie Eberly’ego z jego pomyslem na eksploatacje pierscieni. Pancho siedziala na sofie w salonie, wyciagnawszy na poduszkach swoje dlugie nogi.
— MUA do tego nie dopusci — rzekla z uporem, powtarzajac to po raz dwudziesty.
Siedzac przy biurku, po drugiej stronie pokoju, Holly potrzasnela glowa.
— Urbain udzielil swojej zgody. Jesli nawet MUA zaprotestuje, Malcom zmusi ludzi, zeby kontynuowali prace.
— A jesli wysla Korpus Pokoju?
— Pancho, naprawde myslisz, ze MUA wysle tu wojsko? Sadzisz, ze Ziemia zechce pakowac sie w wojne z powodu eksploatacji pierscieni Saturna?
— To nie bylaby tak naprawde wojna — odparla niepewnym tonem Pancho. — Prawda?
— To bylby rozlew krwi — rzekla Holly. — Jake ma racje: statki kosmiczne sa delikatne. Nie sadze, zeby MUA ryzykowal, jesli nasi ludzie zajma zdecydowane stanowisko.
— Jesli Nadia udowodni, ze jest tam zycie, to zaryzykuje.
— Wtedy tez nie — upierala sie Holly. — Malcom wymysli jakis cwany uklad, na ktory MUA sie zgodzi. Poczekaj, a zobaczysz.
Swiatlo mrugnelo, raz, drugi, po czym palilo sie juz bez przerwy. Obie kobiety spojrzaly w strone sufitu.
— Jesli juz mowimy o delikatnych statkach kosmicznych — rzekla Pancho — to ten habitat tez nie jest najbezpieczniejszym miejscem w Ukladzie Slonecznym.
— Timoshenko twierdzi, ze chyba udalo mu sie wpasc na trop tego, co powoduje te awarie.
Pancho opuscila nogi z sofy.
— Moze to jest cos, co bedziemy mogli wykorzystac.
— Panch, te przerwy to nie wina Malcolma.
— Ale zdarzaja sie, gdy on tu rzadzi. Wiec wina spada na niego. Z tego, co slyszalam, ludzie sa bardzo niezadowoleni z tego powodu. A moze byc coraz gorzej, prawda?
— Pewnie tak — odparla Holly. — Ale nie wydaje mi sie, zeby to byl problem, ktory skloni ludzi do glosowania na mnie.
— Wybory wygrywa sie nie dlatego, ze ludzie glosuja
— I co z tego?
— To, ze mozesz wykorzystac te przerwy w zasilaniu przeciwko niemu. On za to wszystko odpowiada i nie robi nic, zeby rozwiazac problem.
— Stara sie.
— Chcesz wygrac te wybory, czy nie?
Holly wpatrywala sie w siostre przez dluga chwile, po czym potrzasnela z uporem glowa.
— Chcialabym miec jakas kontrpropozycje dla jego historii z eksploatacja pierscieni. To bedzie decydujace dla wynikow wyborow. Wszystko inne jest drugorzedne.
Pancho musiala przyznac jej racje.
16 KWIETNIA 2096: WIECZOR
