— Ty bylas cudowna.
— Mozesz przeciez zadzwonic i odwolac to spotkanie.
— Nie, nie moge. To wazne. Usmiechnela sie i poklepala go po udzie.
— Rozumiem.
Habib prawie wybiegl z jej mieszkania. Negroponte wstala z lozka i wrocila do lazienki, zdumiona tym, jak bardzo czuje sie samotna.
Cardenas nie wiedziala, jak porozmawiac z Nadia o wielkiej nowinie, wiec grala na zwloke.
— Wracasz na Ziemie? — spytala.
Wunderly usmiechala sie radosnie. Tavalery nie bylo w poblizu. W laboratorium nie bylo nikogo poza nimi. Skinela glowa.
— Wracam z zespolem naukowcow, ktorzy tu przyleca nastepnym statkiem. Bede slawna, Kris.
— Zasluzylas na to — odparla Cardenas. — Ciezko na to pracowalas.
Usmiech Wunderly nieco zbladl.
— Nie moge wracac na Ziemie majac w ciele nanomaszyny. Nie wpuszcza mnie…
— Wiem — odparla Cardenas. — Na Ziemi sikaja z przerazenia na sama wzmianke o nanomaszynach.
Spowazniala, a Wunderly rzekla:
— Wiec bedziesz musiala jakos wyplukac te nanomaszyny, zanim wyrusze w podroz.
Cardenas przygryzla warge i uznala, ze najlepiej bedzie powiedziec wszystko prosto z mostu.
— Nadiu, nie masz w sobie zadnych nanomaszyn i nigdy nie mialas.
Wunderly wstrzymala oddech.
— Sama tego dokonalas — mowila dalej Cardenas. — Sama stracilas te wszystkie kilogramy.
Wunderly usmiechnela sie jeszcze szerzej.
— Oszukalas mnie! Nigdy nie wstrzyknelas mi zadnych nanobotow!
— Zgadza sie.
— Sama tego dokonalam!
— Dieta i cwiczenia — rzekla Cardenas. — To zawsze dziala.
Wunderly zarzucila Cardenas rece na szyje i krzyknela:
— Kris, jestes niesamowita! To najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostalam w zyciu!
— Oklamalam cie — szepnela Kris.
— Dalas mi magiczny eliksir. Jak wrozka — matka chrzestna. Cardenas skinela glowa.
— A ty odwalilas cala robote.
— Sama tego dokonalam — Wunderly najwyrazniej byla zachwycona ta nowina.
— Wlasnie tak.
— Wiec moge chudnac dalej, wziac sie za siebie, pilnowac wagi.
— I wygladac coraz lepiej.
— Kris, kocham cie. Cardenas usmiechnela sie.
— Zadbaj o to, zeby ladnie wygladac na ceremonii wreczania Nobli.
DZIENNIK PROFESORA WILMOTA
1 MAJA 2096: DRUGA DEBATA
Zeke Berkowitz poslal profesjonalny usmiech w kierunku trzech kamer wycelowanych w niego i w kandydatow na administratora. Kazda kamera byla zamontowana na automatycznie utrzymujacym rownowage statywie. Dwoch technikow lacznosci stalo za kamerami, w studiu nie bylo nikogo innego. Usmiech Berkowitza byl przyjemny, niewymuszony, ale swoja poza dawal do zrozumienia telewidzom, ze on, profesjonalny dziennikarz, wie wiecej niz publicznosc.
Gdy cyfrowy zegar w studiu pokazal godzine 16:00, Berkowitz rzekl:
— Dobry wieczor. Witam wszystkich na drugiej z trzech debat miedzy kandydatami, ktorzy ubiegaja sie o urzad glownego administratora.
Berkowitz z przyjemnoscia zauwazyl obok zegara liczbe wskazujaca ogladalnosc. Prawie wszystkie gospodarstwa domowe w habitacie ogladaly debate. Dobrze, pomyslal. Bardzo dobrze. Przypomnial sobie jednak, ze na ten czas zawieszono wszystkie programy rozrywkowe. Oczywiscie ludzie mogli sobie ogladac, co chcieli, ze swoich osobistych bibliotek, ale jesli chodzi o siec, debata byla jedynym nadawanym programem.
Przedstawil oboje kandydatow i wyjasnil, ze kazdy z nich wyglosi przez piec minut wstepne przemowienie, a potem widzowie beda mogli zadawac pytania.
— Holly Lane, dawniej szefowa dzialu zasobow ludzkich, wyglosi swoje przemowienie pierwsza.
Holly odruchowo oblizala usta, gdy trzy kamery zwrocily sie w jej strone.
Siedem tysiecy trzysta czternascie.
Holly nie miala przygotowanego zadnego przemowienia. Na ekranie wbudowanym w stol miala tylko ogolne notatki na temat tego, o czym chce mowic.
— Dzial zasobow ludzkich zamierza zweryfikowac podpisy w ciagu nastepnych kilku dni, wiec jesli zadzwoni do was ktos z moich pracownikow, badzcie dla niego mili. Albo dla niej.
— Po potwierdzeniu podpisow wylacznie od glownego administratora bedzie zalezec, czy zniesie zasade ZRP, czy nie. Podejrzewam, ze bedzie sie nieco ociagal, bo nigdy nie byl za tym, zeby kobiety mogly decydowac o wlasnym zyciu.
Katem oka dostrzegla, ze Eberly porusza sie niespokojnie na krzesle. Trafilo go, pomyslala.
— Prawdziwy problem — mowila dalej Holly — polega jednak na tym, jak bedzie wygladal rozwoj populacji