mogl sobie przypomniec, ile lat temu znikly, pozostawiajac wzdluz nabrzeza pusta przestrzen dla innych lodzi, z turystycznego punktu widzenia niewatpliwie bardziej uzytecznych.

Jakie piekne lacinskie nazwy mialy te kolyszace sie dumnie na wodzie czerwone holowniki, w kazdej chwili gotowe z wdziecznym posapywaniem wspomoc statki plynace po Canale della Giudecca. Promy, ktore obecnie zawijaly do miasta, bylyby i tak dla nich za wielkie: potwory wyzsze od bazyliki, wypelnione tysiacami mrowczych postaci stloczonych przy relingu, wplywaly samodzielnie do doku, spuszczajac trapy i wysypujac na miasto hordy turystow.

Brunetti nie chcial jednak myslec o tym wszystkim. Minal plac sw. Marka i skrecil w prawo, w kierunku centrum, do Campo San Luca. Franca juz tam czekala, rozmawiajac z jakims mezczyzna, ktorego Brunetti nie znal, choc jego twarz wydala mu sie znajoma. Kiedy sie do nich zblizal, pozegnali sie usciskiem dloni i mezczyzna ruszyl w strone Campo Manin, Franca zas wolnym krokiem podeszla do ksiegarni i zaczela ogladac wystawe.

– Ciao, Franca – rzekl Brunetti, stajac kolo niej. Byli przyjaciolmi z liceum, przez pewien czas nawet wiecej niz przyjaciolmi, ale potem ona poznala swojego Maria, a Brunetti poszedl na uniwersytet, gdzie poznal Paole. Franca miala wciaz takie same blyszczace blond wlosy, o kilka tonow jasniejsze od wlosow Paoli, a Brunetti, ktory mial w tych sprawach niezla orientacje, wiedzial, ze musiala ten odcien utrzymywac z pomoca fryzjera. Ale poza tym wcale sie nie zmienila: pelne ksztalty, ktorych sie wstydzila dwadziescia lat temu, teraz, kiedy stala sie kobieta dojrzala, dodawaly jej wdzieku – tak jak wiekszosc kraglych kobiet cere miala gladka, bez sladu zmarszczek. Orzechowe oczy patrzyly tak samo lagodnie jak kiedys i na jego widok, tak samo jak kiedys, zajasnialy cieplem.

– Ciao, Guido! – odrzekla, nadstawiajac policzki do dwoch szybkich pocalunkow.

– Zapraszam cie na drinka – powiedzial Brunetti, starym zwyczajem biorac ja pod reke i prowadzac w strone baru.

Zamowili uno spritz i przygladali sie, jak barman miesza wino z woda mineralna, dodaje krople campari, zaczepia o brzeg kieliszka plasterek cytryny, po czym pewnym gestem popycha obydwie szklaneczki w ich kierunku.

– Cin cin! – powiedzieli rownoczesnie i wypili pierwszy lyk.

Barman postawil przed nimi talerzyk chipsow, ale nie zwrocili na nie uwagi. Z powodu tloku przy barze stopniowo przesuwali sie w glab sali, az znalezli sie przy oknie, przez ktore obserwowali teraz ruchliwa ulice.

Franca wiedziala, ze jest to spotkanie sluzbowe. Gdyby Brunetti chcial sie dowiedziec, co u niej slychac, wypytalby o wszystko przez telefon, a nie umawial sie z nia w tym zatloczonym, gwarnym miejscu.

– O co chodzi, Guido? – spytala z usmiechem, zeby nie psuc od razu milego nastroju.

– O lichwiarzy – odpowiedzial.

Rozejrzala sie szybko dokola.

– Komu sa potrzebne te wiadomosci?

– Mnie, oczywiscie.

– Wiem, ze tobie, Guido. Ale czy potrzebujesz ich jako policjant, czy tak po przyjacielsku?

– Czemu o to pytasz?

– Poniewaz jesli to jest ta pierwsza ewentualnosc, nie mam ci nic do powiedzenia.

– A jesli druga?

– To mam.

– Jaka to roznica? – spytal, przysuwajac sie do baru, zeby wziac pare chipsow. Nie zeby mial na nie wielka ochote, ale chcial jej dac troche czasu do namyslu.

– Taka, ze w pierwszym przypadku byc moze bede musiala powtorzyc wszystko, co ci powiem, przed sadem albo ty moze bedziesz musial podac zrodlo informacji. Jesli natomiast jest to zwyczajna rozmowa miedzy przyjaciolmi, moge powiedziec ci wszystko, co wiem, i zaraz potem zapomniec, ze ci o tym powiedzialam, na wypadek, gdyby ktos mnie kiedys o to pytal.

Mowiac to, Franca w ogole sie nie usmiechala, co bylo o tyle dziwne, ze z natury tryskala radoscia jak fontanna woda.

– Czy oni sa az tak niebezpieczni? – spytal Brunetti, odbierajac od niej pusta szklanke i stawiajac obok swojej na kontuarze.

– Wyjdzmy – powiedziala Franca. Kiedy znalezli sie na campo, podeszla do marmurowego masztu i stanela po jego lewej stronie, dokladnie naprzeciw witryny ksiegarni. W ten sposob, przypadkowo czy nie, znalazla sie w odleglosci paru metrow od dwoch podpierajacych sie laskami, nachylonych ku sobie staruszek.

Brunetti stanal obok niej. Swiatlo padajace znad budynkow spowodowalo, ze sylwetki ich odbily sie w oknie wystawowym ksiegarni. Nieostry obraz odbity w szybie przeniosl ich na chwile w przeszlosc, do tych lat, kiedy jako para nastolatkow umawiali sie tu czesto na kawe z przyjaciolmi.

Wtedy wyrwalo mu sie pytanie:

– Czy naprawde az tak sie boisz?

– Mam pietnastoletniego syna – wyjasnila Franca rzeczowym tonem, tak jakby mowila o pogodzie czy o tym, ze jej syn uwielbia pilke nozna. – A ty, Guido, dlaczego chciales spotkac sie ze mna wlasnie tutaj?

Usmiechnal sie.

– Wiem, ze jestes bardzo zajeta, wiem, gdzie mieszkasz, wiec pomyslalem, ze to odpowiednie miejsce, bo nie bedziesz miala daleko.

– Czy to byl jedyny powod? – Franca oderwala wzrok od niewyraznego odbicia Brunettiego w szybie i spojrzala na niego.

– Tak. Dlaczego pytasz?

– Wiec naprawde nic o nich nie wiesz? – spytala.

– Nic. Wiem, ze istnieja, i wiem, ze dzialaja tutaj, w miescie. Bo gdzie mieliby egzystowac? Ale nigdy nie zlozono na nich oficjalnej skargi.

– No, a poza tym przewaznie zajmuje sie nimi urzad podatkowy, prawda?

Brunetti wzruszyl ramionami. Nie mial pojecia, czym zajmowali sie funkcjonariusze Guardia di Finanza. Czesto widywal ich szare mundury ozdobione jaskrawoczerwonymi plomykami majacymi symbolizowac sprawiedliwosc, nie zauwazyl jednak, by robili cokolwiek pozytecznego procz zachecania osaczonych obywateli do wynajdywania coraz to nowych sposobow ucieczki przed podatkami.

Kiwnal twierdzaco glowa, nie chcac otwarcie przyznawac sie do ignorancji.

Franca odwrocila sie i powiodla wzrokiem po malym placyku. Przez chwile rozgladala sie w milczeniu, az w koncu wskazala podbrodkiem na bar szybkiej obslugi po przeciwnej stronie.

– Co tam widzisz? – zapytala.

Popatrzyl na wielka szklana fasade. Przy wejsciu krecilo sie mnostwo mlodziezy, a wszystkie stoliki, dobrze widoczne przez ogromne okna, byly zajete.

– Widze calkowity upadek sztuki kulinarnej – powiedzial, smiejac sie.

– A na zewnatrz? – spytala powaznie.

Brunetti spojrzal ponownie w strone baru, zawiedziony, ze Franki nie rozsmieszyl jego zart. Zobaczyl dwoch ciemno ubranych mezczyzn z aktowkami, zaglebionych w rozmowie. Na lewo od nich mloda kobieta, goraczkowo przerzucajac strony notesu, probowala jednoczesnie wystukac numer na telefonino. Niedaleko niej stal nedznie odziany, wysoki i chudy starzec, ktory mowil cos do rownie starej kobiety, calej w czerni. Kobieta, przygarbiona wiekiem, drobnymi dlonmi sciskala raczke wielkiej ciemnej torby. Zapadniete policzki, dlugi ostry nos i pochylona sylwetka upodobnialy ja do czarownicy.

– Widze sporo ludzi robiacych to, co zwykle ludzie robia na Campo San Luca.

– To znaczy? – Franca popatrzyla na niego przenikliwie.

– Spotykaja sie, rozmawiaja, ida na drinka, a potem wracaja do domu na obiad. Dokladnie tak jak my.

– A tych dwoje? – Franca wskazala broda na chudzielca i staruszke.

– Ona pewnie wraca do domu na obiad po dlugiej mszy w ktoryms z tych malych kosciolkow.

– A on?

Brunetti znow popatrzyl w ich kierunku. Wciaz rozmawiali.

– Wyglada na to, ze ona stara sie ocalic jego dusze, a on sie przed tym broni.

– On nie ma duszy – powiedziala Franca, zaskakujac go swoja ocena, gdyz zazwyczaj nie mowila o nikim

Вы читаете Znajomi Na Stanowiskach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату